Niewielka, na oko 3x3 metry. Przy ścianach leżą stosy ładnie poukładanych książek, baniaków z wodą, którą trzeba uzupełniać z oddalonej o kilkanaście minut drogi oazy, i puszek z wszelkim jedzeniem - od makrel po słodkie brzoskwinie, które właścicielka skrzętnie chomikuje. W kąt wciśnięte są dwa manekiny-szkielety: ludzki i wilczy. Przy ścianie stoi wiklinowy kosz z kilkoma poduszkami służący za posłanie, otoczony porozrzucanymi kośćmi - jeszcze nie wyniesionymi resztkami wcześniejszych posiłków. Gdzieniegdzie stoją różnego rodzaju pamiątki i prezenty: zdjęcia oprawione w ramki, figurki, pocztówki, dziwnego kształtu kamienie i drewienka...
Pośrodku tego wszystkiego tryumfalnie tkwi kilkuletni komputer, zasilany akumulatorami na baterie słoneczne, które właścicielka co jakiś czas ukrywa pośród kamieni przy wyjściu z jaskini, żeby się naładowały.
Jaskinia wyposażona jest też w dwie zdezelowane, mrugające lampy o zupełnie innych kloszach zwisające z sufitu, pomiędzy nimi rozpięty jest sznurek z różnorakimi rysunkami i notatkami przypiętymi klipsami. Godne uwagi są też dwie kratki wentylacyjne po przeciwnych stronach jaskini, prowadzące szybami do oddalonych od wejścia jaskini na kilkanaście metrów wylotów wentylacyjnych.