Chodzę splątanymi korytarzami, wszystko wokół jest czarne, wiem jednak, że znajduję się labiryncie, gdzie ściany zbudowane są z przydymionego na czarno szkła, podłoga jest obsydianowa, a sufit zaś istnieje tylko jako skłębiona ciemność. Idę przed siebie, obijając się o czarne ściany - im dalej jestem, tym bardziej ogarnia mnie panika, im bardziej się boję, tym częściej ląduję na zimnej kamiennej posadzce. W końcu rezygnuję z ciągłego podnoszenia się tylko po to, by upaść z powrotem - zaczynam się czołgać, aż w końcu wychodzę z labiryntu. Znajduję się teraz na zawieszonym w czarnej nicości szklanym mostem; zawieszonym pomiędzy nicością; prowadzącym do nikąd.
Obudził się zlany zimnym potem. W panice, dysząc, próbował wstać, a kiedy w końcu mu się to udało, zorientował się, że leży na własnym posłaniu, we własnej jaskini. Westchnął, chowając głowę między łapy. Po dłuższej chwili dygotania nabrał powietrza i uniósł z wahaniem głowę. Szmaty, jakimi wymoszczone było małe wydrążenie w kamiennej podłodze w jego sypialni, były całe mokre od potu. Wciąż otrząsając się z resztek snu, zaległych pod powiekami, otrzepał się i wstał, stając niepewnie na drżących łapach. Spróbował coś powiedzieć - mimo że nikogo z nim nie było - ale gardło miał tak wyschnięte i ściśnięte, że nie mógł wydusić z siebie dźwięku.
- Muszę się napić... - wychrypiał w końcu; kolejna próba przyniosła rezultat. Odkaszlnął, ogarnął rozgorączkowanym spojrzeniem całe pomieszczenie i wywlókł swoje chude, długie ciało na zewnątrz.